54 km
Dzwonienie z wieży kościoła budzi mnie o 7:00. Wiatr jest silny, niebo zachmurzone, dość zimno. Zwijamy się z ociąganiem, ale i tak rekordowo wcześnie startujemy o 8:40. Boulangerie (bagietka i brioszka) i już jedziemy: góra - dół - góra, wyjazd na mój ulubiony nasyp kolejowy. Do Vire mamy 34 km, musimy zdążyć na pociąg na 15:40, ale może nas jeszcze złapać deszcz. Droga, mimo że nasypem, to prowadzi cały czas w górę - ciągniemy się niemiłosiernie. Licznik Kasi wskazuje 1.000 km. Robię pamiątkowe zdjęcie licznika, a Kasia robi pamiątkowe zdjęcie mnie robiącej pamiątkowe zdjęcie licznika. Jest i przyjęcie jubileuszowe - tysięczne ciasteczka, lekko wymiętoszone ale z apetytem i co do okruszka pożarte.
Po 1.000 droga wreszcie prowadzi w dół. Zaraz łapie nas deszcz. Chowamy się w stacji kolejowej przerobionej na miejsce postojowe dla turystów z toaletami, stolikami i nawet prysznicem. Za chwilę ruszamy zafoliowani, bo jeszcze mży. Po paru metrach już trzeba się rozbierać, bo słońce grzeje i jest gorąco.
Do stacji dojeżdżamy ok 14:00. Bez problemów kupujemy bilety.
Pociąg Interregio wygodny, szybki, w 2,5 godziny jesteśmy w Paryżu na Gare Montparnasse.
Dość sprawnie Marta doprowadza nas w okolice placu Bastylii do naszego hostelu.
Dostajemy pokój piętrowy, gotujemy kluchy ze skwarkami na kolację i obżeramy się do przesady. Jutro ostatni dzień - zwiedzanie Paryża.