Po drodze kupujemy bagietki i croissanty u miłej pani w boulangerie. Poranna wizyta w piekarnio-ciastkarni będzie już naszym codziennym rytuałem.
Jedziemy przez miasto ruchliwymi ulicami. Marta doprowadza nas bezpiecznie na miejsce.
Wersal
Pierwsze wrażenie jest negatywne. Ogromna imponująca budowla, przed którą jakiś artysta postawił konstrukcję ze złomu. Jakiś okropny dysonans. Oczywiście przed pałacem parking dla samochodów i autokarów, błoto, jakiś remont drogi. Tłum ludzi i ogrodzenie, za które nie można wprowadzić rowerów. Rezygnujemy z głównego wejścia i próbujemy dostać się do parku.
Jedna brama zamknięta dla rowerów, ale przez drugą już można wjechać - prosto na pastwisko dla koni i owiec. Marta aż spadła z roweru ze zdziwienia. Gdyby nie ta miła niespodzianka, Wersal nie zostawiłby miłych wrażeń.
Udało nam się dojechać do miejsca, skąd widać pałac, który wygląda dość surrealistycznie w kadrze z owcami. Widoki psuły również kolejne zardzewiałe dzieła sztuki współczesnej. Usiłujemy wydostać sie z parku. Nie jest to łatwe i bez pomocy tambylców by się nie udało, bo kierunki świata ewidentnie nam się mylą.
Jedziemy na
Dampierre i Rambouillet.
Górki, dołki, a do samego miasteczka potężny zjazd (co wróży niestety wyjazd pod górę).
W miasteczku chateau, samo miasteczko sympatyczne, typowo francuskie. Zamieniam parę zdań z Francuzami, którzy są ciekawi skąd i dokąd jedziemy.
Do Rambouillet ładna droga (tzn. górki, dołki). W miasteczku trochę błądzimy szukając campingu. Nawet prawie udało nam się wyjechać na autostradę. Życzliwi ludzie nas zawrócili.
Recepcja campingowa już nieczynna, restauracja też. Bez meldunku rozbijamy się w dowolnie wybranym miejscu. Las, jest dosyć wilgotno, widać, że padało. Łazienka elegancka, z gorącym kaloryferem i ogrzewaną podłogą. Kąpiemy się, pierzemy, gotujemy. W łazience jest cieplutko, a na dworzu po 22:00 niezbyt przyjemnie. Po północy idziemy spać.
Obok mapa trasy z Paryża do Loary.