wykonanie 66 km
Pobudka o 6:00. Zignorowana. Wstajemy z trudem ok 8:00. Śniadanie, pakowanie, szukanie zaginionego licznika Kasi (znalazł się następnego dnia w etui na okulary).
Ostatnie spojrzenie na piękne jezioro i
w drogę!
Jest 11:00. Upał już jest niemiłosierny, ale wieje wiatr. Nie ułatwia to jazdy, bo oczywiście wieje w mordę. Dodatkowo te górki - dołki... Droga pusta. Samochody zdarzają się raz na pół godziny.
W dół jadę świetnie - nie ma to jak słuszna masa. Gorzej z wjeżdżaniem pod górkę. W zasadzie od połowy wchodzę na piechotę. Reszta ekipy, która już dawno jest na górze, ma czas na poziomki. Co prawda zbieranie poziomek z roweru wymaga niemal ekwilibrystycznych umiejętności.
Postój
robimy na kąpielisku tuż przy drodze. Środek lasu, a kąpielisko z toaletą (oczywiście z papierem toaletowym), przebieralniami, stołem, grillem, huśtawką. Dzieciaki próbują się wykąpać - już dwie nogi zamoczone w wodzie. Oczywiście szwedzkie dzieci moczą się bezstresowo godzinami. Jeziorko bajeczne, z kamienistym brzegiem, otoczone lasami, z wysepkami na jedno drzewo.
Jemy na obiad podłe parówki - smakują jak kasza manna z pasztetem. Więcej nie kupimy parówek.
Dalsza droga przez Eringsboda i Langasjo. Mijamy często
bajeczne domeczki.
Są drewniane, pomalowane na ciemną, zgaszoną czerwień, z białymi obramieniami drzwi i okien. Trawniczki wygolone jak pole golfowe.
Płotki symboliczne - niziutkie lub wcale. Przeważnie przy lub na domu powiewa flaga szwedzka.
Teren jest pokryty lasami i gdzieniegdzie pastwiskami. Zwierzęta wzbudzają za każdym razem entuzjazm Marty i, nieco mniejszy, Dawida.
Konie, krowy, owce również są nami bardzo zainteresowane.
Na nocleg
wjeżdżamy na teren oznakowanego hostelu Grimsnäs Herrgård przed Skruv. Pukamy do drzwi, jednych, drugich, obchodzimy teren, wołamy. Nie ma żywego ducha.
W końcu na nasze dzwonienia pojawia się jakiś gość (chyba Niemiec) i uprzejmie informuje nas, że gospodarza nie ma, a on nic nie wie. Sam zrobił rezerwację przez internet, przyjechał, klucz wisiał na gwoździu. Gospodarza jeszcze nie widział, ale ma nadzieję.
Więc się rozbijamy. Koło 23:00, jak już układamy się do snu, pojawia się gospodarz. Informuje całkiem uprzejmie, że jesteśmy na terenie prywatnym i należy się po 100 koron od namiotu. Nie protestujemy, bo właściwie o to nam chodziło. Udostępnia jeszcze prysznic za 20 koron od osoby i wodę. Sławojka stoi w krzakach.
Noc jest ciepła. Padamy ze zmęczenia od upału i zrobionych kilometrów.
eng.grimsnas.se/start_eng.html