7 km
Hura! Już wakacje! Zabrałam Martę ze szkoły na trzy dni przed końcem roku szkolnego i jedziemy do Francji! Koty zostały oddane pod czułą opiekę Gabrysi, kwiatki w domu będzie doglądać babcia.
Tym razem wszystko spokojnie przygotowane, spakowane, bez stresu i pośpiechu.
Pociąg do Berlina
o 9:28 ze Wschodniej. Rower mam oczywiście przesadnie obładowany. Istotnym bagażem są naleśniki. Musiałam przed wyjazdem zużyć 6 jajek, więc mamy naleśniki na całą noc. Mam nadzieję, że dojeżdżając do Paryża jedna sakwa będzie już opróżniona.
Pociąg jest polski z miejscami dla rowerów. Bilety kupione już w marcu. Humory nam dopisują, jajecznica w Warsie jest pyszna (kto zje naleśniki!?), pogoda za oknami rowerowa. Przejeżdżamy przez Świebodzin - Jezus Najwiekszy jest widoczny z daleka.
Zatrzymujemy się w polu. Pociąg się popsuł i stoimy godzinę. Atmosfera w pociągu robi się familijna. Niektórzy pasażerowie rezygnują z dalszej jazdy i idą dalej na piechotę ciągnąc za sobą walizki po wiejskiej drodze.
Na szczęście jakoś ruszamy. Dojeżdżamy do Berlina, ale niestety do innej stacji niż planowana - widocznie przez tę awarię. Tylko jak dostać się do Hbf? Konsultacja w informacji, cztery przejazdy windą z rowerami, zmiana peronu i nareszcie jedziemy jedna stację do Hbf. Dworzec ładny, potężny, poruszamy się tu z trudem. Deszcz leje więc pozostały do odjazdu czas spędzamy w jednym z wielu barów dworcowych.
Pociąg do Paryża
nas rozczarowuje - standard polski. Marcie znajduję miejsce do spania w innym przedziale, Kaśka zalega na podłodze pod rowerami, Dawid śpi trochę na sakwach, trochę na siedzeniach w poprzek przedziału. Korzystam z okazji, że zjechał z karimaty i przekładam go na siedzenie. Karimata moja 🙂 - przenoszę się na podłogę w przedziale Marty i zalegam obciążona nadmierną ilością naleśników.